Oficialna strona klubu sportowego Olimpia Elbląg

9 marca

Bartosz Białkowski: Myślałem, że to żarty. Teraz jestem w siódmym niebie

Bartosz Białkowski: Myślałem, że to żarty. Teraz jestem w siódmym niebie

Na mistrzostwach świata do lat 20 w 2007 roku Bartosz Białkowski był pierwszym bramkarzem naszej kadry, wygrywając rywalizację z Wojciechem Szczęsnym i Przemysławem Tytoniem. Później ich drogi nieco się rozeszły, ale kapitan ówczesnej drużyny wreszcie doczekał się powołania do seniorskiej reprezentacji Polski. – Nie twierdzę, że jadę na zgrupowanie i od razu będę grał, bo tak się zapewne nie stanie i zdaję sobie z tego sprawę, ale zrobię wszystko, by walczyć o realizację kolejnego marzenia – mówi w rozmowie z Łączy Nas Piłka.

Na pierwsze powołanie do seniorskiej reprezentacji Polski musiałeś czekać bardzo długo. Jak smakuje taka wiadomość?

Bardzo się ucieszyłem, gdy do mnie dotarła. Każdy młody chłopak, który zaczyna grę w piłkę, marzy o tym, by kiedyś zagrać w barwach reprezentacji. Ja mam za sobą wiele lat gry w kadrach juniorskich, ale z seniorską nigdy nie miałem do czynienia. Teraz mam 30 lat, czuję się kapitalnie, więc świetnie, że pojawił się kontakt ze strony Adama Nawałki. Jestem w siódmym niebie.

Sztab szkoleniowy wysyłał ci już wcześniej znaki, że jest tobą zainteresowany?

To było dla mnie totalne zaskoczenie. Na około cztery dni przed meczem z Burton odebrałem telefon z Polski. Na początku myślałem, że to jakiś dziennikarz.

Myślałeś, że ktoś cię wypuszcza?

Zupełnie nie poznałem głosu, więc pojawiły się podejrzenia. Okazało się, że to był trener Jarosław Tkocz, nie spodziewałem się tego kompletnie. Wiadomo, w głębi serca liczyłem na taki kontakt, ale i tak było to dla mnie zaskakujące. Później telefon przejął selekcjoner i tego głosu już nie mogłem pomylić. Wtedy uwierzyłem, że to się dzieje naprawdę.

To powołanie jest dla ciebie sygnałem, że marzenia o udziale w mistrzostwach świata mogą się urzeczywistnić?

Przede wszystkim utwierdza mnie w przekonaniu, że niezależnie od okoliczności warto walczyć o swoje marzenia, ciężko pracować. Nigdy nie wiadomo, co może się przytrafić w piłce, trzeba być gotowym na wszystko. Jeśli chodzi natomiast o mistrzostwa świata… Zobaczymy. Na razie cieszę się z powołania na marcowe mecze. Dużo zależy ode mnie, ale jeszcze więcej od koncepcji trenera.

W roli kapitana brałeś udział w mistrzostwach świata do lat 20, gdy nasza kadra pokonała między innymi Brazylię. Wówczas rolę rezerwowych pełnili Wojciech Szczęsny i Przemysław Tytoń. Liczyłeś, że szybko przebijesz się do starszych reprezentacji narodowych?

Byłem już wtedy zawodnikiem Southampton, wchodziłem do zespołu występującego w Championship, a byłem cały czas młody. Dopiero później przytrafiła mi się kontuzja. Myślałem, że moje czysto piłkarskie losy potoczą się nieco inaczej i szybciej znajdę się w pierwszej reprezentacji, takie miałem wówczas marzenia. Stało się tak, jak się stało. Zawsze starałem się walczyć, nie załamując rąk. To się opłaciło.

Przez kilka lat po wyjeździe z Polski nie grałeś regularnie na wysokim poziomie. W sezonie 2012/2013 wskoczyłeś jednak do bramki Notts County, gdzie rozegrałeś kilkadziesiąt spotkań. Bramkarzowi takie skrajności nie sprawiają problemu?

Bramkarz to bardzo specyficzna pozycja. Dużo zależy od nastawienia trenera, czy wierzy w swojego zawodnika, to niesamowicie ważne. Jeśli golkiper ma świadomość, że jeden głupi błąd, który może przytrafić się każdemu, nie wykluczy go z gry w kolejnym meczu, jest dużo łatwiej. Gdy przychodziłem do Notts, mogłem cieszyć się dużym zaufaniem szkoleniowca. Dobrze też wszedłem do zespołu, zagrałem kilka bardzo udanych meczów. Dzięki temu nabrałem pewności siebie i pokazywałem to na boisku.

W Górniku Zabrze, do którego bramki wchodziłeś jako nastolatek, mogłeś uczyć się od Piotra Lecha. Jak wspominasz tego weterana ligowych boisk?

Dołączając do tej drużyny, miałem tylko szesnaście lat. Nawet nie wiedziałem, w jaki sposób mam się do Piotrka zwracać. Okazał się jednak bardzo pozytywną postacią, prawdziwym liderem szatni. Później niejednokrotnie dzieliłem z nim pokój na zgrupowaniach czy meczach wyjazdowych. Fajny człowiek, wziął mnie pod swoje skrzydła. Mogłem się wiele od niego nauczyć, był przecież jednym z lepszych bramkarzy w Polsce. Dużo z tego wyniosłem.

W Southampton już na początku spotkałeś Kamila Kosowskiego i Tomasza Hajtę, później dołączył jeszcze Grzegorz Rasiak. Starsi koledzy pomagali ci w postawieniu pierwszych kroków w Anglii?

Bardzo! Mogłem na nich liczyć w każdej sytuacji. Tomek pomógł mi we wszystkich podstawowych sprawach, jak założenie konta w banku czy kwestiach mieszkaniowych. Pamiętam, że krótko po podpisaniu kontraktu musiałem kupić sobie garnitur. W tym też mi doradził, mógł wykazać się swoją wiedzą na temat mody.

Pytanie, czy – znając jego zamiłowanie do uznanych marek – było cię stać.

Wybieraliśmy na szczęście takie sklepy, żeby mój portfel to na tamten moment udźwignął. Tomek nie chciał pokazywać, że ma więcej pieniędzy, więc dopasował odwiedzane miejsca do mnie i stanu mojego konta. Wiedział, że jako młody chłopak nie zarabiam wielkiej kasy, zachował się świetnie.

Grałeś także w drużynie „Świętych” z młodziutkim Garethem Bale’m. Już wtedy zapowiadał się na piłkarza światowego formatu?

Od pierwszej chwili, gdy go zobaczyłem na boisku, wiedziałem, że to będzie kozak. Miał niesamowity potencjał, jasne było, że raczej prędzej niż później jego talent wystrzeli. Gdy zaczynał grać, miał 16 lat. Startował jako lewy obrońca, a mimo to zdobywał wiele bramek, i to nie samobójczych, żeby była jasność. Czasami na treningach dostawał piłkę od bramkarza, ruszał na przebój, mijał dosłownie wszystkich i kończył akcję golem. Co stało się później, wiedzą wszyscy.

Adam Lallana także przejawiał sygnały, że może stać się jedną z gwiazd Liverpoolu? Co prawda ostatnio trapią go kontuzje, ale wcześniej cieszył się dużym zaufaniem menedżerów tego klubu.

Miał i do tej pory ma jeden świetny zwód, na który nabierają się wszyscy. To jak z Arjenem Robbenem – wszyscy wiedzą, że zejdzie do lewej nogi, ale i tak nikt nie jest w stanie go powstrzymać. W Southampton przeszedł drogę od dzieciaka do seniora. Widać było, że to świetny zawodnik i poradzi sobie w dużo większych klubach. Inna sprawa, że wtedy w naszej ekipie było więcej takich wychowanków, jak Alex Oxlade-Chamberlain czy Theo Walcott

Później dołączył do klubu Marek Saganowski. Skąd w Southampton brało się tak duże zainteresowanie polskimi piłkarzami?

Chyba z tego, że zawsze wykonywali oni świetną robotę. Przychodzili i grali, dopiero po zmianach trenera mieli problemy. Najpierw Grzesiek Rasiak strzelał gole, później przejął to Marek. Może w działaczach pozostał sentyment, kto wie.

Spotykałeś na swojej drodze wielu zawodników z różnych stron świata – Trynidadu i Tobago, Jamajki, Japonii, Barbadosu… Zdarzali się wśród nich piłkarze, których można nazwać z jakiegoś względu „oryginałami”?

Nie przypominam sobie, żeby się czymś specjalnym wyróżniali. Wszyscy byli profesjonalistami. Wiadomo, mieli swoje rytuały, ale to kwestia kultury, nie traktowaliśmy tego jako coś dziwnego. Każdy żyje po swojemu, inna sprawa, że nie mieliśmy okazji się jakoś bliżej poznać, bo najczęściej po treningach czy meczach wszyscy się rozjeżdżali w swoje strony.

Żałujesz trochę, że w Ipswich Town nie ma już Piotra Malarczyka? Znów zostałeś sam, mimo że podczas kariery często w szatni miałeś z kim porozmawiać w ojczystym języku.

Mieszkam już w Anglii dwanaście lat, spędziłem tu większość piłkarskiego życia i jestem przyzwyczajony. Trochę jednak mi żal, że Piotrek szybko opuścił klub, bo złapaliśmy naprawdę dobry kontakt. Do tej pory się trzymamy razem, nawet w przerwie zimowej przyleciał do nas na kilka dni w odwiedziny. Życie piłkarza jest przewrotne. Ja swego czasu zasiedziałem się nieco w Southampton, w Ipswich też gram już długo, a Piotrek takiej szansy nie dostał. Szkoda.

W ostatnim czasie wokół ciebie działo się sporo, zwłaszcza w kontekście transferu do Crystal Palace. Zostałeś ostatecznie w Ipswich Town. To już dla ciebie dom, czy jeszcze w głowie pojawiają się myśli o ewentualnej przeprowadzce do innego klubu?

Każdy piłkarz chciałby się rozwijać. Moim marzeniem jest gra w Premier League, nie mam czego ukrywać i wciąż do tego dążę. Życie zawodnika nie jest jednak takie proste, dziś jest tutaj, jutro tam. W Ipswich czujemy się doskonale, mam tu na myśli też żonę i dzieci. Niczego nie zamierzam więc robić na siłę. Jeżeli pojawi się ciekawa oferta, na pewno się nad nią zastanowię, ale jeśli taka nie nadejdzie, nie będzie na co narzekać. Czuję się szanowany w klubie i nie mam powodu, by chcieć odejść na siłę.

A co do marzeń, gdybyś miał wybrać – debiut w reprezentacji Polski lub transfer do Premier League – na co byś postawił?

Zdecydowanie zespół narodowy. Gram teraz w solidnej lidze, ale jeszcze nigdy nie zagrałem dla reprezentacji swojego kraju. Niewielu ma taką możliwość.

Dla wielu kibiców w Polsce, mimo regularnej gry w Championship, nie jesteś jeszcze postacią zbyt rozpoznawalną. To też kwestia faktu, że mamy kilku bramkarzy na najwyższym poziomie?

W tym fachu mamy rzeczywiście wybitnych specjalistów, w ostatnich latach to właściwie kłopot bogactwa. Z drugiej strony, mam wrażenie, że Championship jest w Polsce trochę niedocenianą ligą. Telewizja nie pokazuje zbyt wielu spotkań, trudno ją śledzić na bieżąco. To przecież drugi poziom rozgrywek i ludzie – być może trochę niesłusznie – patrzą na niego z przymrużeniem oka, ale moim zdaniem to błąd.

Jak wyobrażasz sobie pierwsze zgrupowanie? Z jakim nastawieniem przyjedziesz do Wrocławia, czego po sobie oczekujesz?

Spodziewam się przede wszystkim ciężkiej pracy. Chciałbym zaprezentować się z dobrej strony. Kilku chłopaków znam, będzie mi nieco łatwiej. Nie powiem, że jadę na reprezentację i od razu będę grał, bo tak się zapewne nie stanie i zdaję sobie z tego sprawę, ale zrobię wszystko, by walczyć o realizację kolejnego marzenia.

Rozmawiał Emil Kopański

Fot. EAST News